Borsucze sprawozdanie z Camp SNAFU Delta

Od około 2,5 lat czyli niedługo, głównie na weekendowych imprezach bawię się w ASG. Na Charlie poczułem, że można inaczej, tam dotknąłem innego wymiaru ASG niż sobotnio - niedzielne "jebanki". 

Jechałem na Deltę sam, bo wysypała się moja ekipa. Trudno, zdarza się. Dzięki temu byłem zmuszony wprowadzić już na początku zmianę dotyczącą moich oczekiwań, czyli pierwsze wyzwanie. Po drodze zastanawiałem się, jak to będzie, bo w przeciwieństwie do Charlie nie znałem nikogo z uczestników. Fajnie jest mieć jakąś znajomą gębę obok i w tym momencie zadzwonił Grey z pytaniem czy jedziemy – i to było miłe. Pomyślałem, że być może to zwiastun dobrych wydarzeń. Sprawdziło się.

Po przyjeździe zakwaterowanie – dla mnie wporzo, trafiłem do pokoju ekipy z Olsztyna. Naprawdę ok. Mimo tego, a może dzięki temu, że graliśmy w przeciwnych zespołach, sympatycznie wymienialiśmy się uwagami i dowcipami. Trafił się również ziomal z Wyszkowa!

Zajęcia sobotnie – poruszanie się, natarcie, RTO i nawigacja
Przydział - DR3 czyli zbieranina tych, którzy dojechali na SNAFU z ubytkiem kadrowym. Łącznie było nas 6 dzielnych wojów: 3 Mad Dogs , 2 Element Delta i ja. Na pierwszych zajęciach z poruszania dostaliśmy 2 z OPFOR-u żeby były dwie sekcje i to też git, bo mogłem podpatrywać weteranów.

Ale po kolei. Doprowadzono nas do przecinki przed oblicze Dzikusa, który swoim entuzjazmem, wiedzą i doświadczeniem oraz dowcipem był obietnicą ciekawych zajęć. I tak było, mimo tego, że przez pierwszą godzinę nasza zbierana ósemka musiała czekać aż druga drużyna łaskawie będzie realizować to, co Dziki zaordynował, bo: a to najpierw wybierali jednych d-ców, potem drugich d-ców, a to znowu coś i z mojej perspektywy to słabo wyglądało i pieprzyli się z tym jak przedszkolaki…wstrzymywało to, i spowalniało nasze zajęcia,  trochę ich dopingowaliśmy żeby się szybciej ogarniali, ale… bez skutku. W końcu Dziki widząc nasze zaangażowanie (a ich opieszałość) skoncentrował się na nas i chwała mu za to, bo gdyby próbował dalej coś z nimi zrobić, to pewnie niewiele z tych zajęć byśmy wynieśli i zakończyłyby się porażką. A tak mogliśmy efektywnie poćwiczyć. I na początku tego „naszego” elitarnego treningu przyszedł do nas Grey i zapytał: „co się kurwa tu dzieje?” a w odpowiedzi usłyszał że tamci mają swoją wizję i Dziki zajął się nami bo nam się chce, nie dyskutujemy tylko robimy, a tamci niekoniecznie. Co było zgodne z prawdą. Ewidentnie mieli jakąś swoją koncepcję tych zajęć 😊.

I tu 2 grosze ode mnie, bo Grey zatrzymał ćwiczenia i zaczął  wypytywać / ochrzaniać Dzikiego co się dzieje,  dlaczego na to pozwolił, dlaczego ich (DR4) nie wziął w karby dyscypliny. Następnie (Grey) zarządził zbiórkę całości, coś ryknął … po czym wróciliśmy do roboty. 

Moim skromnym zdaniem Grey raczej nie powinien był objeżdżać Dzikiego (szczególnie przy nas - kursantach) bo Dziki robił naprawdę dobrą robotę. Współpracował z grupą np. w takim zakresie, że próbował omówić wszystkie schematy marszowe, przeskakiwał z jednego na drugi, ale na naszą uwagę, że i tak nie zapamiętamy i nie przećwiczymy wszystkich (bo czas krótki) i żebyśmy zrobili te najciekawsze, prostsze i najczęściej stosowane w grach tak postąpił. Również na nasz wniosek żeby przestał cackać się z DR4 – bo to są duże chłopaki i jak chcą dyskutować zamiast ćwiczyć – to ich decyzja, naprawdę zajął się nami i zrobił to całkiem nieźle. Chcę tu skierować słowa krytyki do tych, którzy mieli pomagać Dzikiemu i nam kursantom w zajęciach, (ekipa, która siedziała przy namiotach tuż przy przecince), bo zrobili totalną olewkę. Musiał ich o wszystko prosić, wołać, w końcu sami mu pomagaliśmy z planszami i resztą. Zatem nie należał się Dzikiemu ochrzan od Greya – przynajmniej przed grupą. Podkreślam, to mój osobisty punkt widzenia, moja prywatna opinia i nikt nie musi się z nią zgadzać, jednak DR3 między sobą mówiła, że opierdol bardziej należał się chłopakom z DR4 niż Dzikusowi J. Dlaczego ? Odpowiedź jest bardzo prosta: płacimy za to szkolenie (nie ważne ile) i przyjeżdżamy na własny koszt, bo chcemy się czegoś nauczyć. Jeżeli ktoś już to umie i wie wszystko, to nie przyjeżdża, a jeżeli przyjeżdża i wchodzi na szkolenie, to powinien z szacunku do innych uczestników i instruktora dostosować się i robić to co narzuca instruktor. Jeśli nie, niech spada do obozu pełnić zaszczytną służbę wartowniczą przy kuchni, bo przeszkadza innym. Wychodzi na to, że jeden instruktor na tak dużą grupę to za mało! Orgowie -chyba warto się nad tym zastanowić. Dziki - duży plus. Mimo tego, że za dużo chciał przekazać. Miał mnóstwo schematów na tablicach, dużo opowiadał, jednak na naszą prośbę skupił się na 3, 4 wariantach i fajnie je z nami przećwiczył. Jak sobie program usystematyzuje i zrobi selekcję tego co i jak chce przekazać kursantom, będzie zajebistym instruktorem. Teraz jest dobrym :)

Następne zajęcia – natarcie. Instruktor Szymon, bardzo dobry instruktor. Świetnie wspierali go OPFOR.  Bardzo dużo podpatrzyłem, dowiedziałem się (szczególnie psychologiczne aspekty działań), nauczyłem i poćwiczyłem: agresja w natarciu, flankowanie, dynamika, zmiana pozycji – włącznie z analizą sytuacji. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że Szymon bardziej daje feedback swojej ekipie (OPFOR), a nas traktuje lekko po macoszemu, więc się upomniałem, czy nam - kursantom też zechciałby nieco więcej powiedzieć. Miałem również okazję w ostatnim ćwiczeniu poczuć odpowiedzialność dowodzenia, bo Szymon zrobił mnie vipem (pewnie w nagrodę :) że wcześniej upomniałem się o zwrotkę dla kursantów), którego trzeba było dostarczyć żywego do wyznaczonego punktu. W związku z tym, że dowódcy drużyn: Blade i Kiero jakoś nie mieli ducha i pomysłu jak pokierować swoimi zespołami i doprowadzić vipa w całości do celu, a ja nie miałem ochoty przyjmować na własną dupę kulek ze wszystkich luf zespołu przeciwnego, chwilowo przejąłem dowodzenie: ustaliłem plan, taktykę i obszar działania dla ww. zespołów. Skutek był taki, że udało się oszukać przeciwnika, a w kierunku vipa i jego bezpośredniej ochrony chyba nie została wystrzelona ani jedna kulka i misja została wypełniona. Przy tym zadaniu zajebista była współpraca między vipem i zespołem bezpośredniej ochrony, bo przytomność chłopaków była nieoceniona w sytuacji konieczności zmiany trasy przemarszu, czy przepuszczenia patrolu przeciwnika. Nie widziałem pracy, jaką wykonały ekipy Blade’a i Kiera, choć słyszałem odgłosy walki. Jednak wnioskuję, że była to świetna robota, bo zespół vipa drogę do celu miał nieźle wyczyszczoną. 

Tu muszę powiedzieć że dowodzenie to ciężka robota, oj ciężka. Trzeba mieć odwagę, pomysła, przegląd sytuacji, odpowiedzialność, wyobraźnię i … sporo innych cech. Zajebisty trening.  Duży plus.

RTO i nawigacja
były zrobione bardzo fachowo i naprawdę podane w zrozumiały sposób. Duży minus tych zajęć to ograniczenie czasowe – tu uwaga na przyszłość by dokładniej planować czas paneli szkoleniowych.

Wykład dotyczący walki nocnej 
Tato - czapka z głowy. Jednak nieco za dużo o sprzęcie, za mało o samej walce.

Ćwiczenia z walki nocnej 
Clou programu. Zespół Charlie pod opieką instruktora – no właśnie nie pamiętam jego ksywy – (taki z lekko siwiejąca bródką), realizował metodycznie założenia powoli wkręcając się w atmosferę. Na początku była obawa, że wejdziemy pod lufy jak to było na SNAFU Charlie, ale okazało się, że nie taki diabeł straszny, bo to my w pierwszym starciu byliśmy pierwsi, otworzyliśmy ogień i chyba wygraliśmy.

Potem było troszkę gorzej – za dużo kombinowania w wykonaniu dowódców. Drugie starcie chyba można było szybciej rozpocząć, co być może dałoby rozstrzygnięcie na naszą korzyść. Ale to takie gdybanie co by było, gdyby…. Ja się bawiłem wyśmienicie, nawet zdarzyło mi się poderwać z zalegania i oflankować kiedy nas przygwoździli do gleby w pierwszym i drugim starciu. Mam sporo materiału do indywidualnej analizy i będę sobie na spokojnie teraz rozkminiał poszczególne akcje. Instruktor po każdej akcji robił dokładną analizę, tłumaczył co i jak, chwalił za dobrze wykonane elementy i wskazywał co trzeba poprawić. Robił to fachowo, metodycznie. Bardzo jasny punkt nocnych ćwiczeń :-).

Walka przeciw nokto i termo
Do zdobycia OBJ 1 było kapitalnie, bo: dowodzenie, sposób dowodzenia, agresja natarcia, podtrzymywanie ducha natarcia przez d-ców – Grey nami dowodził (byłem w Charlie) – udzielało się nam w zespole, było wszystko – słuchaliśmy się nawzajem, przekazywaliśmy polecenia, dawaliśmy sobie wsparcie, asekurację, krzyczeliśmy na siebie żeby być w ruchu, nie zalegać, itd. Wszystko git, kapitalnie mi się grało. Kiedy ruszyliśmy na OBJ 2 do momentu kiedy dostaliśmy ostrzał z zagajnika z lewej flanki , kiedy zaczaiłem się na wroga i go ostrzelałem niestety zostałem sam, bo oddział pobiegł do przodu a ja zostałem odcięty. Próbując się przebić do oddziału wszedłem na zespół z nokto i jednego s-kill’owałem nożem, co zostało poddane w wątpliwość bo jedną ręka, a miało być dwiema… potem drugi kolega z nokto do mnie strzelił jak kończyliśmy dyskusję. W tym miejscu uwaga: może warto na przyszłość, szczególnie przed nocnym starciem, przypominać zasady nifekilla. Druga sprawa: tak naprawdę do tego kontaktu doszło przez przypadek, bo myślałem że to są „nasi”. Dopiero kiedy położyłem rękę na ramieniu kolegi z nokto zobaczyłem, że jeszcze jest ich dwóch, zapytałem o hasło (miało być z wulgaryzmem), nic nie powiedział, więc musiałem coś zrobić – to zrobiłem. Może nieudolnie, ale coś zrobiłem. Gdybym wcześniej zobaczył że jest ich trzech, nie zbliżałbym się tylko otworzył ogień. Chodzi mi o to, że zdecydowanie powinniśmy być jakoś oznaczeni, np. kolorową taśmą na ramieniu. Podobnie było w niedzielę – było dużo trafień friendly fire. W nocy za ciemno na rozpoznanie w dynamicznej sytuacji, w dzień za dużo ludzi w jednym miejscu akcji, ciasno, wszyscy podobnie wyglądają. O pomyłkę bardzo łatwo. Ja tak dostałem, i kilku innych graczy.

Niedziela
Pierwsze dwa patrole - rozpoznania były słabe. Chodziliśmy tam i z powrotem, trochę bez sensu J. Można tu było dać coś więcej do zrealizowania, np. z kontaktem. Może bez wymiany ognia, ale coś dokładniej rozpoznać.
Po dłuższym leżakowaniu przy bramie wjazdowej ośrodka doszło wsparcie i poszliśmy do asfaltówki i w lewo. Za chwilę kontakt i wchodzimy w las , idziemy równo tyralierą, jest robota, trzymamy się drużyną razem jest głośno, dowódca wydaje polecania. Wzajemnie się mobilizujemy, spychamy przeciwnika do domku, ja jako jeden z pierwszych flankuję z prawej i trafiam kilku przeciwników, jednak jest ich sporo i zaczynają się odgryzać. W pewnym momencie kątem oka widzę charakterystyczne brązowe polary. Myślę sobie: dobrze jest, idzie wsparcie bo chłopaki z mojej drużyny zostali przed domkiem. I w tym momencie, mimo tego że prowadzę wymianę ognia z przeciwnikiem który chowa się przed  frontową ścianą domku, dostaję serie po plecach od chłopaków w brązowych polarach. No żesz, qrwa… itd. Drę się że „swój” ale po zawodach. Obok stoi Vlad w kamizelce obserwatora i patrzy jak opieprzam tych co mnie odwalili.  Przypomniało mi się o medykach i drę ryja: dawaj medyka, a tamci, że nie mają. Na to Vlad do kolegi który mnie odwalił – Ty go zastrzeliłeś? No to mianuję Cię medykiem, opatruj go!! A tamtego zamurowało, a Vlad dalej: no bandażuj go (a cały czas jest akcja dookoła i konkretna wymian ognia), a tamten, że nie ma opatrunku, na to ja, że ja mam, a Vlad do mnie: kładź się i leż, a ty chodź tu i go bandażuj.

No więc przyglebiłem i czekam, tamten przybiegł odpiąłem replikę, kolega pomógł mi zdjąć kamizelkę co nie było wcale takie łatwe – pozycja leżąca, emocje łapy mi latają, i zaczyna mnie owijać bandażem, widzę, że też przeżywa emocje, ręce też mu się trochę trzęsą. Vlad podchodzi, przykuca i spokojnym tonem mówi, że specjalnie zrobił taką improwizację, żebyśmy wiedzieli jak to jest, ile czasu to zajmuje, że nie jest to wcale takie proste. No i miał rację Vlad.  Kolega opatrzył mnie i poleciał do swoich, ja wstałem podpiąłem replikę i padł sygnał, że koniec akcji. Wracam pod domek bo tam ostatnio widziałem moich i są. Eskalon bandażuje Hubcę bo też f-fire dostał. 

I tu znów, podobnie jak w nocy: trudno w akcji rozpoznać swoich, jeśli się jest w improwizowanej sekcji. A nawet jeśli jesteś całym zespołem i znasz chłopaków po sylwetkach, to i tak może ci się pomylić inny zespół i możecie się wziąć za przeciwników. Więc ponownie pojawia się uwaga: uważam, że oznaczenie przeciwnych zespołów musi być.

Przegrupowanie, idziemy dalej. Michał szefuje. Charlie zostaje w odwodzie bo jesteśmy najmniejszym zespołem nawet z Hubcą i Eskalonem. Mamy pilnować Michała jako d-cę. Pozostałe drużyny idą do przodu, jest kontakt. Zaczyna się wymiana. Stoimy przy skrzyżowaniu i delikatnie idziemy w stronę wymiany. W pewnej chwili Hubca z Eskalonem wyrywają do przodu. Ja i Blade patrzymy na Michała pytająco, a ten odpowiada, żeby ich zostawić, bo oni tak lubią…

Tu moja uwaga: to była bardzo słaba (żeby nie nazwać po imieniu: chujowa sytuacja, bo jesteśmy sekcją 6 osobową odwodową, naszym zadaniem było chronić dowódcę, a ten dowódca nie reaguje kiedy dwóch ludzi z tej sekcji, bez rozkazu gdzieś ucieka bo oni tak lubią…. Ja też lubię postrzelać i to bardzo, i mimo tego że w wojsku nie byłem, nie rozumiem stanowiska Michała. Może jeszcze za mało wiem, umiem, ale nijak, tego nie kumam. Co by było, gdyby każdy tak latał jak chce, bo lubi… Zespół to zespół. 

 Zostaliśmy we czterech i pilnujemy. Do Michała ktoś podszedł (nie znam ksywy) i mówi żeby nas wysłał do akcji. Polecieliśmy więc za Hubcą i Eskalonem, żeby dać im wsparcie, bo pomysł mieli dobry – flankowanie. Doszliśmy ich i w sile 6 podjęliśmy wymianę, z tym że Kociaki znów odbiły w prawo i się rozdzieliliśmy. I teraz wydarzyła się bardzo ciekawa dla mnie sytuacja : wymiana ognia, przeciwnik ma przewagę luf, przykrył nas. Staram się zmieniać pozycję, ale dostaję. Krzyczę do swoich: dostałem, medyk, licząc, że zrobimy podobnie jak przy domku, ale moi odpowiadają, że mają 10 minut na pomoc. W tym momencie ogień jakby zelżał i jest dobra chwila, żeby mnie opatrzyć, więc wołam znowu: dawaj medyka! Słyszę, żebym czekał, głośno myślę: na co, kurwa?? Ucichło, więc mnie ratujcie J i w tym momencie przeciwnik ruszył i wyparł kolegów z zajmowanej pozycji. Ja z kamizelką trupa leżę i nie wierzę, że mogli mi pomóc ale nie pomogli…. Dobra,  założyłem kamizelkę na siebie oparłem się o pieniek, siedzę, czekam i myślę nad tą sytuacją. Trochę mi było nieswojo, że mnie zostawili. Siedzę dalej i czuję jak mnie coś w głowę uderzyło, za chwilę znów i znów, odwracam głowę i widzę grupę w mundurach. Walą do mnie. Wstaję i pytam, czy jest ślepy, nie widzi kamizelki, a tamten mi odkrzykuje, że rannych się dobija…No w mordę…. Niezły cyrk. Nie podszedł do mnie, nie zapytał, czy się poddaję. Gdyby podszedł i zapytał, jeśli odpowiedziałbym, że się nie poddaję, to może dobić. Ale tak? Wali z 20 metrów…nawet nie rozpoznał czy do swojego strzela. Gamoń jeden.

Tu uwaga – tak sobie myślę, że może warto rozważyć wprowadzenie szkolenia z podstawowej medycyny taktycznej i przypominać ludziom, żeby starać się nie zostawiać swoich. To chyba ważne, nawet bardzo. Tak myślę. Kto nas uratuje kiedy będziemy ranni?

Posiedziałem może 5 minut, wszyscy pobiegli do przodu, słychać dobrą zabawę, i trochę mi żal, że tu siedzę sam jak palec i umieram... O nie!! Uznałem zatem, że zrobiłem respa i wracam do akcji. Pewnie narażę się kilku uczestnikom tym co zrobiłem, jednak odgłosy walki, emocje i pragnienie kontynuacji gry sprawiły, że cudownie ozdrowiałem i pobiegłem bawić się dalej. Proszę jednak zwrócić uwagę, że nie oszukałem że nie dostałem, nie zostałem terminatorem. Uczciwie się przyznałem, posiedziałem na respie. Szkoda, że nie było medyka i akcji ratunkowej. Dogoniłem akcję i widzę pracujące Kociaki z prawej strony nad dołem, wąwozem, a przede mną przeciwnik. Ostrzelałem, idę dalej. Hubca krzyczy z daleka że zaraz za dołem, na górce, w tym młodniku się czają. Jednak chyba zmienili pozycję, bo nikt do mnie nie strzela. Trafiam na swoją ekipę, która mnie wcześniej rannego zostawiła i widzę dostają niezły ostrzał, jeden dostał i leży, dwóch odskoczyło na boki a z górki wali do nich 3-4 wrogów. Zgodnie z naukami z soboty agresywnie ich ostrzelałem, podbiegłem do rannego i ewakuowałem spod ognia. Niestety bez osłony…. Za chwilę padł sygnał kończący grę.
Podsumowując: impreza niezwykle pouczająca. Usystematyzowałem sobie kilka podstawowych spraw: formacje, poruszanie się i zmiany formacji w marszu, zerwanie kontaktu, psychologiczne aspekty natarcia w dzień i w nocy. Nie zalegać !!  Walka nocna, poruszanie się w nocy. Przejmowanie inicjatywy, dowodzenie – bardziej z obserwacji, ale też z pierwszym niewielkim własnym doświadczeniem.
Jakoś nie przeszkadzały mi wtopy związane z poślizgami czasowymi, bardziej wkurzało mnie, kiedy kończyły się poszczególne zajęcia.
Moje oczekiwania zostały spełnione. Dostałem to, po co przyjechałem.

Sugestie dla Orgów
Zdecydowanie oznaczenie przeciwnych ekip, musimy się rozpoznawać !!!!!
Selekcja materiału i wcześniejsze przygotowanie instruktorów, żeby nie przeładowywali teorią swoich paneli, tylko z uwagi na ograniczenia czasowe skoncentrowali się kilku tematach i w miarę dobrze przepracowali je z kursantami.
Optymalne dostosowanie ilości kursantów na 1 instruktora.

Szkolenie z podstaw medycyny taktycznej dla wszystkich, bo „napierdalać się”, „zabijać” każdy jakoś potrafi, a ratować kolegów z zespołu to już nie za bardzo. A szkoda…. W tych lasach bawimy się w wojenkę, podejście, oflankowanie, ostrzelanie, zerwanie kontaktu… I fajnie, tylko nie do końca – bo był kłopot z medykami, było ich za mało… Byłbym za tym, żeby zawsze w każdym zespole był medyk. Myślę, że ratowanie kolegi scala i spaja zespół. Tworzy się kolektyw, zgranie, jedność. Oj jak górnolotnie mi się napisało, ale tak uważam. Tak czuję. Razem atakujemy, razem wycofujemy, razem ratujemy.
Kłaść do głowy wszystkim, przed każdym zadaniem, że jesteśmy zespołem, a zespół nie zostawia swoich rannych, bo to słaba sprawa i tak się nie buduje dobrego, wysokiego morale. Może warto rozważyć na przyszłość panele szkoleniowe jak ewakuować rannego spod ostrzału? Taki manewr wymaga konkretnej pracy zespołowej. Mogłoby to być super ćwiczenie. Ważna i cenna umiejętność. Potencjalne korzyści: oprócz technik ofensywnych każdy uczestnik (chętny) nabędzie kompetencje ratownicze – społecznie potrzebne, bo w dalszym ciągu społeczeństwo nie umie udzielać 1szej pomocy w podstawowym zakresie, jeśli do gier wprowadzilibyśmy wariant, że nie zostawiamy rannych tylko ich zbieramy z pola walki – wtedy gry się urozmaicą, wymuszą na uczestnikach rozwój – jakąś minimalną wszechstronność, bo bylibyśmy specami nie tylko od eliminacji, również stalibyśmy się „specami” od pomagania. Co więcej element z obowiązkową ewakuacją rannego miałby wpływ na wydłużenie czasu gry. 

Na koniec moje osobiste refleksje. Bardzo wszystkim dziękuję za wspólną grę, za piękny weekend, za te emocje. Było super!! Niezwykle pouczające doświadczenia. Nie chowam do nikogo żadnych urazów, czy pretensji. Chcę wierzyć, że błędy są wynikiem braków szkoleniowych, dynamiczną zmianą sytuacji, silnymi emocjami i  brakiem doświadczenia, a nie złej woli. Sam mam całkiem sporo do poprawy. A skoro jest kilka rzeczy do przetrenowania to z niecierpliwością oczekuję kolejnego szkoleniowego SNAFU. Może na jesieni? 

Jeszcze raz dziękuję, pozdrawiam wszystkich i do rychłego zobaczenia. 

Borsuk
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

1 komentarze:

  1. Cześć, tu Michał - dzięki za uwagi, sytuacja nie była dobra, ale psychologia chęci do strzelania, jak sam to dobrze opisujesz w ostatnich akapitach, jest trudna do opanowania. Trudna do załatwienia w trakcie starcia. Szczególnie jeśli się już wydarzyła, za Twoimi plecami. Pozostaje rozmowa po akcji. Jeszcze raz dzięki i powodzenia.

    OdpowiedzUsuń