Camp SNAFU anatomia... - recenzja by Silent Hunters

Tekst autorstwa Szymona Matylli z teamu Silent Hunters pochodzi z komentarza do relacji WMASGu. Jest na tyle kompletny i ciekawy, że żal by było, gdyby znalazł się tylko w takim trudno dostępnym miejscu. Szczególnie, że rzuca interesujące światło na kilka aspektów, które dla nas, orgów Camp SNAFU, też są bardzo istotne.

oryginał:

 http://wmasg.pl/pl/comment/goto/668857


Camp SNAFU anatomia, czyli co, po co i dla kogo?

W weekend 12 – 13 września odbył się pierwszy Camp SNAFU (situation normal, all fucked up) – impreza dedykowana miłośnikom ASG, a mająca na celu przygotować uczestników do partycypacji w wymagających pod wieloma względami manewrach czy grach mil – sim (military simulation).
Każde działanie, któremu przyświeca jasno określony cel winno się moim zdaniem oceniać przede wszystkim w świetle tego, czy ów cel został osiągnięty. Cała reszta, choć bardzo istotna jest już bowiem czymś w rodzaju sekcji zwłok w celu poszukiwania przyczyn porażki lub też, jak w przypadku Campu sukcesu.
Jestem zdania, że Camp SNAFU jest eventem faktycznie przygotowującym do mil – simów i zorganizowanym na bardzo wysokim poziomie i oto najważniejsza część tej recenzji.
Wstęp mając za sobą zabierzmy się za lekcję anatomii, a więc z bliska przyjrzyjmy się, jak zrobić dobrą imprezę szkoleniową.

1) Komunikacja:

Profil na FB i dobra fotka są bardzo ważne. Aby nie zawieść oczekiwań uczestników warto również, jak się okazuje, dać im zawczasu coś więcej aniżeli chwytliwą zajawkę. Nie mam tu wyłącznie na myśli opracowania filmu pomagającego zapoznać się z zasadami czy też wrzucenia tekstowego regulaminu choć te elementy także niewątpliwie są plusami. To, co moim zdaniem jest jednak najważniejsze, to aktywne wyjście z pytaniami do uczestników. Grey nie tylko coś gdzieś tam wrzucił, ale napisał do mnie parę maili i wypytał mnie o ileś spraw, o moje oczekiwania, kompetencje, plany. Miałem poczucie, że druga strona chce wiedzieć i że mogę (nawet jeżeli nie czułem takiej potrzeby) zwrócić się do jasno określonej osoby ze wszystkim, co mi na sercu leży. Może to marketingowe, ale czułem, że jestem na Campie mile widziany (pomimo tego, że nasze z Niedźwiedziem uczestnictwo jako kursantów było lekko kontrowersyjne). Wyobrażam sobie, że dla kogoś czującego się nieco mniej pewnie w tematach bytowania w lesie taka otwartość i przepływ informacji są jeszcze ważniejsze aniżeli dla mnie, który butnie czuję się w miarę ogarnięty.

Podobna czytelność przekazu i gotowość do dialogu towarzyszyła CSNAFU na wszystkich etapach – szkoleniowcy prowadzący blok wykładowy byli komunikatywni. Na miejscu pokazano, a nie tylko opowiedziano o tym, jak działają zasady (bo Camp ma własny zestaw zasad, o czym więcej powiem niżej).

Każde zadanie było omówione po zakończeniu nie tylko przez arbitrów, ale także przez uczestników. Można było na gorąco omówić wątpliwy element czy etap działań.

Ostatecznie (za co osobiście bardzo dziękuję orgom) kiedy w czasie działań nocnych emocje wzięły górę nad rozsądkiem (w czym niechlubnie miałem swój udział) org był na miejscu i załatwił sprawę w paru zdaniach – kulturalnie i profesjonalnie.

Większość wielkich eventów w Polsce cierpi na problem niezadowolonych uczestników (nawet jeśli nielicznych to chociaż głośnych). Nie mam doświadczeń z tamtej strony barykady. Mam jednak przeczucie, że w sporej mierze frustracja rodzi się z rozbieżności oczekiwań i rzeczywistości. Jest prosty sposób aby znacząco zmniejszyć ryzyko takich wypadków – wystarczy mieć skrystalizowany plan imprezy i otwartym tekstem przedstawić go zapraszanym. Jak? Spytajcie Greya – na SNAFU udowodnił, że to potrafi.

2) Odpowiedzialność:

Wiele obszarów, wiele wymiarów i w każdym olbrzymie znaczenie. Odpowiedzialność to zagadnienie, od którego większość organizatorów ucieka na wszelkie możliwe sposoby. Szczęśliwie nie wszyscy.

Każdy wchodząc na teren Campu wypina maga i przestrzeliwuje broń. Proste? Pewno, że proste jeżeli z jednej strony staje się naturalne, a z drugiej jest konsekwentnie kontrolowane. Nie chamsko, nie żargonem trepa – po prostu dobitnie i konsekwentnie.

Każdy posiada akcesoria niezbędne do oznaczenia statusu (ranny, off game). Stoi wielkimi literami w każdym regulaminie. Na ilu imprezach ktoś faktycznie to kontroluje? Na ilu organizator jest sprzętowo przygotowany aby wspomóc zapominalskich? Mało ważne? To może z drugiej strony: Na ilu imprezach w tym roku ani razu nie słyszałeś utyskiwań ostrzelanego trupa? Ja nie przypominam sobie ani jednej takiej.

Dość o sprawach ważnych, czas przejść do ważniejszych:
„W czasie realizacji tego zadania łańcuch dowodzenia jest następujący:……..”.
Pozostawianie dużej swobody w kwestiach organizacyjnych na imprezach symulacyjnych ma prawo bytu tylko w pewnych jasno określonych warunkach. Po pierwsze uczestnicy muszą dysponować zasobami adekwatnymi do powierzonych im misji (przede wszystkim informacją). Po drugie uczestnicy ci muszą posiadać bardzo wysoki poziom kompetencji. Niestety nikogo palcem nie wskazując, wielu orgów maskuje własną bezpłodność organizacyjną albo lęk przed nie możnością dystrybucji frajdy uczestnikom pod przykrywką nie narzucania rozwiązań. Klapa i tchórzostwo.

Jeżeli wchodzimy w świat symulacji militarnych, wchodzimy w kierat łańcucha dowodzenia. Dla specjalistów oznacza to podległość, dla dowódców odpowiedzialność. Brzemię tej drugiej nie zawsze jest łatwe do udźwignięcia. Na SNAFU każdy dowódca musiał się zmierzyć z konsekwencjami swoich decyzji ponieważ łańcuch był zawsze jasno określony. W laboratoryjnych warunkach można było przeanalizować krytyczne momenty gdy gówno wpadało w wentylator. Na koniec podjechali do nas panowie z OPFORU (duży szacun za zaangażowanie) także można było spojrzeć na sprawę także z ich perspektywy – na przykład wypytać na podstawie jakich przesłanek podjęli taką czy inną decyzję.

No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim odpowiedzialność organizatora? Odpowiedź jest dość prosta. Dla hobbystów symulacja militarna ma być przyjemna (choć co kryje się pod tym pojęciem odbiega od obiegowego rozumienia słowa „przyjemność”). Ma dawać satysfakcję, stawiać wyzwania. W większości przypadków osiągnięcie tej mil simowej przyjemności wymaga prawidłowego działania na szczeblu decyzyjnym (zarówno strategicznym jak i taktycznym). Na szczycie drabiny dowodzenia musi stać więc ktoś do tego przygotowany. Nie jest zadaniem orga pomagać dowódcom – zgoda. Jest natomiast obowiązkiem orga względem pozostałych uczestników dopuścić do dowodzenia wyłącznie osoby o potwierdzonych umiejętnościach.

CSNAFU to szkolenie, konsekwentnie. Początkowo poziom decyzyjny był zmonopolizowany przez organizatora – w pierwszym zadaniu cała warstwa planowania została zrealizowana bez udziału uczestników, którym wyłącznie wytłumaczono ich zadania. Każde kolejne zadanie stopniowo coraz bardziej było jednak planowane przez nas. W cyklach odpraw i narad dowódców przygotowano do świadomego planowania działań stopniowo zwiększając ich swobodę. Ostatnie zadanie zostało w pełni opracowane przez kursantów. Pępowina odcięta. Super. Jeszcze lepiej, że po narodzinach.

W ramach wtrącenia czuję potrzebę wspomnienia o sprawie OPFORu, która mocno dotyka naszego z Niedźwiedziem uczestnictwa w Campie. Otóż jako ekipa posiadająca mil simowe szlify pierwotnie planowaliśmy nie jechać na Camp w innej roli aniżeli OPFOR, który realizował zadania do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Grey postawił jednak kryterium – do odpowiedzialnej roli przeciwników postanowił przyjąć wyłącznie ludzi, o których wiedział, że dadzą radę. Nie mieliśmy przyjemności wcześniej wspólnie grać, a więc klapa – SH mogą wpaść jako kursanci albo wcale. Źle? Wręcz przeciwnie. Po pierwszym szoku i paru pannach przecedzonych przez zęby zdaliśmy sobie sprawę, że takie postawienie sprawy świadczy o jajeczności i odpowiedzialności orga.

Żeby nie było – system zadziałał. Ludziska z OPFORu reprezentowały bardzo wysoki poziom, a ja wynudziłem się wyłącznie na części nawigacyjnej, która była solidnie poprowadzona, ale po prostu dedykowana ludziom o niższych kompetencjach w tej materii.

3) Treść:

Blok szkoleń w obozie (teoria +praktyka). Procedury komunikacji radiowej, pierwsza pomoc, praca z mapą. Dalej wprowadzenie w zagadnienie identyfikacji swój / obcy w warunkach dziennych i nocnych. Z taką bazą ruszamy w teren na patrol po własnym terytorium. Wałkujemy chcąc czy nie chcąc wszystkie mechanizmy identyfikacji. Do znudzenia – hasło, odzew, RVka za RVką. Raz po raz meldujemy do sztabu osiąganie kolejnych pozycji. Czas płynie. Stopniowo odpływa napięcie i uczucie zagrożenia. Wtem okazuje się, że gdzieś tam jest wróg – dosłownie dwa zasięgi repliki od nas. Ot, po prostu ktoś spieprzył odzew. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy była taka, że jakiś pacan po prostu się nie ogarnął i zaraz pójdzie blue on blue. Dowódca Delty (brawo Abdul) przytomnie prosi sztab o zweryfikowanie czy na wskazanych kordach mogą znajdować się sojusznicze jednostki. Odpowiedź jest jednoznaczna i odmowna. Moment prężenia muskułów. Gości wcale nie jest mało. Mamy potwierdzoną czwórkę, a nas jest sześciu. Przegrupowujemy się. Staramy się ściągnąć posiłki. Przeciwnik odrywa. Paręnaście minut później jesteśmy już w drodze powrotnej. W campie dowódcy składają raport. Informacje są skrzyżnie weryfikowane. Okazuje się, że wypatrzona grupa (widziały ją na różnych etapach dwa nasze teamy) faktycznie była wroga. Wracamy w teren. Tym razem mamy operować jako cały pluton (w składzie trzech drużyn). Doświadczenie w dowodzeniu taką bandą jest rzadkie w środowisku AS. Dlatego właśnie tym razem rusza z nami org (Ender konkretnie). Ustalony zostaje łańcuch dowodzenia. Rozciągamy się i zaczynamy czesanie. Utrzymanie formacji w pofałdowanym terenie w tak dużej grupie okazuje się wcale nie łatwe. Pomaga nam kontakt. Zaskakują wyuczone odruchy, adrenalina podpowiada jedyne słuszne rozwiązania – szybciej, mocniej, dalej. Po przeszło kilometrze podbiegów (czekam jeszcze na dane z gpsa Niedźwiedzia) w ciągłym kontakcie wzrokowym i ogniowym udaje nam się wyeliminować dwóch przeciwników (zdaje się, że był jeszcze trzeci hit ale w innym obszarze i nie mogę tego obecnie potwierdzić). W tym miejscu słowa uznania dla naszych „figurantów”, którzy w skoordynowany sposób pokonali na serio szmat drogi odgryzając się nam co i rusz. Jeszcze większy respect z naszej strony dla Devil Dogs z Delty – panowie objuczeni rekonstrukcyjnym sprzętem przebijającym pewno 30 kg na łeb dołączyli do nas na czas aby zadać przeciwnikowi straty. Imponujące tempo w tym szpeju.

Zapis GPS Niedźwiedzia, wg którego pościg to 1,5 km

Wróćmy do akcji. Część przeciwników oderwała, my jesteśmy rozciągnięci przez pościg na dużej odległości. Na tym etapie nie wiemy, jakie mamy straty. Zaczyna się przepływ informacji. Nasz radzik nawija jak najęty. Dostajemy jakieś kordy. Ender ogarnia duże RV, ocenia straty w teamach (w Delcie jeden ranny) i daje nowe rozkazy. Wracamy w miejsce, gdzie udało nam się wreszcie zadać przeciwnikowi straty. Musimy upewnić się na ile nasz jest nasz teren. Patrol z adrenalinką. Do tego jeden, drugi, trzeci meldunek. Na koniec RV z resztą plutonu w warunkach ograniczonej widoczności bo słonko miało już fajrant.

Co się więc stało?

Wszystko, co najlepsze. Był pościg i walka niemal jak w grze sportowej, ale z drugiej strony wszystko to odbyło się w warunkach symulacyjnych, ze sprzętem na plecach, limitami ammo, ciągłością dowodzenia (i bieżącym meldowaniem swojej pozycji i pozycji wroga w mgrs gdy rozciągnęliśmy się poza zasięg wzroku), zasadami ran zgodnie z SMS, koniecznością identyfikacji swój obcy, koniecznością ciągłego ogarniania kierunków i oceną możliwych działań przeciwnika na podstawie mapy (gdzie można i warto uciekać, jak to jest daleko, czy kierunek się zgadza). Bosko.
Pauza

Czy tylko to?


Nooo nie. Bo poza tym była też nauka. Pełen cykl:
Podstawy teoretyczne, ćwiczenia praktyczne, weryfikacja i informacja zwrotna, powrót w teren i utrwalenie. Mil sim? Trening? Przygoda? Jak widać, wiele można połączyć.

No a potem były dalsze zadania i każde równie dobrze przygotowane i równie emocjonujące, co poprzednie.

4) Ludzie:

Tak zwane „człowieki” potrafią wiele spierdolić ale też i sporo zbudować. Granica pomiędzy chaosem, a wolnością, granica pomiędzy organizacją, a trepizmem, motywowaniem, a gnojeniem i wszystkie inne cienkie czerwone linie biegną przeważnie wzdłuż atmosfery, klimatu. Camp SNAFU miał klimat współpracy, solidarności, niemal profesjonalnego zaangażowania. Nie umiem wskazać czynników, które pozwoliły osiągnąć coś tak fantastycznego. Wiem natomiast, że chcę dalej pracować w tym klimacie.

Po deszczowym, wcale nie ciepłym dniu nabitym zajęciami od 0900 przyszła jeszcze chłodniejsza noc. Wróciliśmy właśnie do Campu. Doładowanie magów, szum wody grzejącej się na kawę. Gdzieś parędziesiąt metrów dalej z budynku sztabu dobiega żółtawe światło i zlewający się w nieczytelny pomruk chór głosów z narady dowódców.
Podchodzi org. Mówi tak:
„Słuchajcie, macie nieco w nogach, jest ciemno, a Wy dopiero się wdrażacie w simowanie. Nie róbcie sobie nawzajem presji. Jest planowana akcja nocna, ale udział w niej jest dobrowolny. Lekko nie będzie. Kto chętny niech się zgłosi.”

Bodaj 40 minut później wyskakiwaliśmy z jadącego samochodu we wcześniej ustalonej i przećwiczonej kolejności aby w kompletnej ciemności (pełne zachmurzenie) znaleźć swoich i uderzyć w skoordynowany sposób na przygotowanego przeciwnika.
Zrzut musiał być organizowany na raty. Czemu? Ponieważ w opce wzięli udział wszyscy co do jednego kursanci Camp SNAFU Alfa.

W tym miejscu serdeczne podziękowania dla wszystkich, tak orgów jak i uczestników:
Red Towers, Dziki Oddział, Royal Logistic Corps, FIA, Devil Dogs, 10th MD oraz na koniec dla samego Greya. Duży szacun.

5) „Innowacyjność i kreatywność”:
Przeważnie przecierając szlaki posiłkujemy się sprawdzonymi rozwiązaniami zmniejszając ilość zmiennych w całej układance. Jest to rozsądne, jak się zdaje. Czasem jakiś wariat postanowi jednak rzucić się (oraz postronnych) na głęboką wodę i wpada na pomysł skrojenia nowego garnituru na miarę zdjętą z formujących się dopiero antycypacji. Wedle mojej najlepszej wiedzy takim właśnie tworem jest SMS – simplified military simulation. Zbiór zasad semi symulacyjnych stworzony na potrzeby Campu.

Muszę powiedzieć, że to karkołomne przedsięwzięcie uważam za sukces. Educated Guess stojący za zbiorem tych prostych reguł ukierunkowany jest na wyeliminowanie z tradycyjnej mechaniki symulacji elementów budzących wątpliwości i niejednoznaczności w czasie gry. Oto przykłady:
a) Każde trafienie, bez względu na to w co, opatrywane jest na klatce piersiowej. Czemu? No więc tak. Po pierwsze należy mieć świadomość, że nawet najbardziej realistyczne mechaniki trafień stosowane w symulacjach militarnych (Red System powiedzmy) wciąż nie tworzą nawet bliskiego przybliżenia rzeczywistych działań z zakresu taktyki czerwonej. Każdy, kto przeszedł przez pozoracje (uwaga, nadal jesteśmy na poziomie odgrywania, a nie realu) na kursie ratownictwa wie, co mam na myśli. System trafień w warunkach symulacyjnych służy więc zaaranżowaniu pewnej sytuacji taktycznej angażującej graczy i zasoby oraz wymuszającej działania zespołowe. W tym sensie ważne są kryteria czasu, zdolności komunikacyjnej i bojowej rannego oraz trybu jego powrotu do pełnej sprawności bojowej. Skoro to już wiemy to wrócimy na podwórko replik ASG – większość trafień to trafienia serią nie pozostawiające śladów. Nawet trafiony może mieć wątpliwość, w co pierwsze dostał, a przecież on jest w dodatku sędzią we własnej sprawie. Aby więc wyeliminować kwasogenne rany lekkie lewej ręki oraz błyskawiczne interwencje medyczne zastosowano uproszczenie. Gdzie byś nie dostał, opatrunek ma iść na klatę, na najbardziej wewnętrzną warstwę odzieży z kamuflażem (czyli jak masz kurtkę i bluzę to na bluzę). Pacjenta trzeba wiec rozszpejować i obandażować czymś większym niż stringi. Jest czas, jest robota do wykonania, jest potrzeba zabezpieczenia terenu wkoło (na leżąco raczej tego nie ogarniesz), nie ma pola do nadużyć czy oszustw. Klawo.
b) Każda konfiguracja wyposażenia ochronnego bez względu na typ zastosowanych wkładów balistycznych lub zastosowanie hełmu uprawnia noszącego do bycia leczonym dwa razy jeżeli łącznie waży przynajmniej 4 kg. Skoro i tak wszystkie trafienia liczymy jako korpusowe i skoro chcemy nagrodzić za dźwiganie szpeju przeżywalnością to po co wprowadzać element losowy w postaci rzeczywiste trafienie vs lokalizacja balistyki? Jak mamy w terenie weryfikować zgodność deklaracji trafionego ze stanem faktycznym? Kwasogenne? No to wypierdalamy. Jak się dociążyłeś i dajesz radę to chwała Ci za to. Po prostu 1 więcej „życie” panie Mario. Krótko i na temat.

Więcej o SMS znaleźć można na profilu Campu na FB.

Na podsumowanie tego wątku powiem wyłącznie, że niestety nagminne jest kopiowanie rozwiązań podpatrzonych u innych organizatorów. Czasem takiemu naśladownictwu nie towarzyszy potrzebna refleksja. Jako zasada warto robić wyłącznie rzeczy, które czemuś służą. Skoro więc wszyscy jesteśmy wygodni, ale czasem warto jednak pomyśleć, proszę przyszłych organizatorów nie zdecydowanych jeszcze na mechanikę dla swoich imprez o kopiowanie zasad takich, jak SMS. To działa i nie ma kwasu.

Słowem podsumowania:

Silent Hunters planują uczynić z Campu stały punkt grafiku wyjazdów na przyszłe lata. Jest to impreza, w której w satysfakcjonujący sposób mogą uczestniczyć bodaj wszyscy miłośnicy symulacji. Odpowiedź na pytanie, czy warto jechać jest z pewnością twierdząca. Jedyne, nad czym należy się zastanowić to to, w jakiej roli chcemy na Campie wystąpić.
Moim zdaniem z pierwszej edycji najwięcej wynieśli kursanci, którzy posiadali doświadczenie bojowe w warunkach ASG (ten obszar nie był omawiany) oraz przynajmniej nieco godzin outdooru na liczniku (nie gadaliśmy o tym, jak się spakować lub jak dobrać buty), ale nie są obeznani w tej militarnej części zagadnień – począwszy od procedur z komunikacją na czele przez taktykę i pracę w fireteamie, a na strategii z planowaniem zadań i koordynacją na poziomie plutonu kończąc.
Dla prawdziwych twardzieli jest też OPFOR, który realizuje dość klasyczne mil simowe zadania – infiltruje, obserwuje, organizuje zasadzki i ucieka jak coś pójdzie nie tak. W tym roku „Dyszka” postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Tym lepiej dla wszystkich lubiących wyzwania.
Wedle mojej wiedzy Grey nadal buduje także bazę instruktorów.
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

1 komentarze:

  1. Heja! Pozdrowienia od 4. Kompanii (Team Echo na SNAFU), z tej strony Kastor. Możecie pamiętać mnie jako naszego RTO na SNAFU. Pozdrawiam, dzięki za fajną reckę, podrzucam link do naszej perspektywy:
    4ecompagnie.blogspot.com/2015/09/snafu-snafu-i-po-snafu_20.html

    My także wybierzemy się na następne SNAFU na pewno i faktycznie, jest to format, zarówno ćwiczeń jak i symulacji obrażeń, który serio warto kopiować.

    OdpowiedzUsuń