Od około 2,5
lat czyli niedługo, głównie na weekendowych imprezach bawię się w ASG. Na Charlie
poczułem, że można inaczej, tam dotknąłem innego wymiaru ASG niż sobotnio -
niedzielne "jebanki".
Jechałem na Deltę
sam, bo wysypała się moja ekipa. Trudno, zdarza się. Dzięki temu byłem zmuszony
wprowadzić już na początku zmianę dotyczącą moich oczekiwań, czyli pierwsze
wyzwanie. Po drodze zastanawiałem się, jak to będzie, bo w przeciwieństwie do Charlie
nie znałem nikogo z uczestników. Fajnie jest mieć jakąś znajomą gębę obok i w
tym momencie zadzwonił Grey z pytaniem czy jedziemy – i to było miłe.
Pomyślałem, że być może to zwiastun dobrych wydarzeń. Sprawdziło się.
Po
przyjeździe zakwaterowanie – dla mnie wporzo, trafiłem do pokoju ekipy z
Olsztyna. Naprawdę ok. Mimo tego, a może dzięki temu, że graliśmy w przeciwnych
zespołach, sympatycznie wymienialiśmy się uwagami i dowcipami. Trafił się
również ziomal z Wyszkowa!
Zajęcia
sobotnie – poruszanie się, natarcie, RTO i nawigacja
Przydział -
DR3 czyli zbieranina tych, którzy dojechali na SNAFU z ubytkiem kadrowym.
Łącznie było nas 6 dzielnych wojów: 3 Mad Dogs , 2 Element Delta i ja. Na
pierwszych zajęciach z poruszania dostaliśmy 2 z OPFOR-u żeby były dwie sekcje
i to też git, bo mogłem podpatrywać weteranów.
Ale po
kolei. Doprowadzono nas do przecinki przed oblicze Dzikusa, który swoim
entuzjazmem, wiedzą i doświadczeniem oraz dowcipem był obietnicą ciekawych
zajęć. I tak było, mimo tego, że przez pierwszą godzinę nasza zbierana ósemka musiała
czekać aż druga drużyna łaskawie będzie realizować to, co Dziki zaordynował, bo:
a to najpierw wybierali jednych d-ców, potem drugich d-ców, a to znowu coś i z
mojej perspektywy to słabo wyglądało i pieprzyli się z tym jak przedszkolaki…wstrzymywało
to, i spowalniało nasze zajęcia, trochę
ich dopingowaliśmy żeby się szybciej ogarniali, ale… bez skutku. W końcu Dziki
widząc nasze zaangażowanie (a ich opieszałość) skoncentrował się na nas i chwała
mu za to, bo gdyby próbował dalej coś z nimi zrobić, to pewnie niewiele z tych
zajęć byśmy wynieśli i zakończyłyby się porażką. A tak mogliśmy efektywnie
poćwiczyć. I na początku tego „naszego” elitarnego treningu przyszedł do nas
Grey i zapytał: „co się kurwa tu dzieje?” a w odpowiedzi usłyszał że tamci mają
swoją wizję i Dziki zajął się nami bo nam się chce, nie dyskutujemy tylko
robimy, a tamci niekoniecznie. Co było zgodne z prawdą. Ewidentnie mieli jakąś
swoją koncepcję tych zajęć
.
I tu 2
grosze ode mnie, bo Grey zatrzymał ćwiczenia i zaczął wypytywać / ochrzaniać Dzikiego co się dzieje,
dlaczego na to pozwolił, dlaczego ich
(DR4) nie wziął w karby dyscypliny. Następnie (Grey) zarządził zbiórkę całości,
coś ryknął … po czym wróciliśmy do roboty.
Moim skromnym
zdaniem Grey raczej nie powinien był objeżdżać Dzikiego (szczególnie przy nas -
kursantach) bo Dziki robił naprawdę dobrą robotę. Współpracował z grupą np. w
takim zakresie, że próbował omówić wszystkie schematy marszowe, przeskakiwał z
jednego na drugi, ale na naszą uwagę, że i tak nie zapamiętamy i nie
przećwiczymy wszystkich (bo czas krótki) i żebyśmy zrobili te najciekawsze,
prostsze i najczęściej stosowane w grach tak postąpił. Również na nasz wniosek
żeby przestał cackać się z DR4 – bo to są duże chłopaki i jak chcą dyskutować
zamiast ćwiczyć – to ich decyzja, naprawdę zajął się nami i zrobił to całkiem
nieźle. Chcę tu skierować słowa krytyki do tych, którzy mieli pomagać Dzikiemu i
nam kursantom w zajęciach, (ekipa, która siedziała przy namiotach tuż przy
przecince), bo zrobili totalną olewkę. Musiał ich o wszystko prosić, wołać, w
końcu sami mu pomagaliśmy z planszami i resztą. Zatem nie należał się Dzikiemu
ochrzan od Greya – przynajmniej przed grupą. Podkreślam, to mój osobisty punkt widzenia, moja prywatna opinia i
nikt nie musi się z nią zgadzać, jednak DR3 między sobą mówiła, że opierdol bardziej
należał się chłopakom z DR4 niż Dzikusowi J. Dlaczego
? Odpowiedź jest bardzo prosta: płacimy za to szkolenie (nie ważne ile) i
przyjeżdżamy na własny koszt, bo chcemy się czegoś nauczyć. Jeżeli ktoś już to
umie i wie wszystko, to nie przyjeżdża, a jeżeli przyjeżdża i wchodzi na
szkolenie, to powinien z szacunku do innych uczestników i instruktora dostosować
się i robić to co narzuca instruktor. Jeśli nie, niech spada do obozu pełnić
zaszczytną służbę wartowniczą przy kuchni, bo przeszkadza innym. Wychodzi na
to, że jeden instruktor na tak dużą grupę to za mało! Orgowie -chyba warto się
nad tym zastanowić. Dziki - duży plus. Mimo tego, że za dużo chciał przekazać. Miał
mnóstwo schematów na tablicach, dużo opowiadał, jednak na naszą prośbę skupił
się na 3, 4 wariantach i fajnie je z nami przećwiczył. Jak sobie program
usystematyzuje i zrobi selekcję tego co i jak chce przekazać kursantom, będzie
zajebistym instruktorem. Teraz jest dobrym :)
Następne
zajęcia – natarcie. Instruktor Szymon, bardzo dobry instruktor. Świetnie
wspierali go OPFOR. Bardzo dużo podpatrzyłem, dowiedziałem się
(szczególnie psychologiczne aspekty działań), nauczyłem i poćwiczyłem: agresja
w natarciu, flankowanie, dynamika, zmiana pozycji – włącznie z analizą
sytuacji. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że Szymon bardziej daje
feedback swojej ekipie (OPFOR), a nas traktuje lekko po macoszemu, więc się
upomniałem, czy nam - kursantom też zechciałby nieco więcej powiedzieć. Miałem
również okazję w ostatnim ćwiczeniu poczuć odpowiedzialność dowodzenia, bo
Szymon zrobił mnie vipem (pewnie w nagrodę :) że wcześniej upomniałem się o
zwrotkę dla kursantów), którego trzeba było dostarczyć żywego do wyznaczonego
punktu. W związku z tym, że dowódcy drużyn: Blade i Kiero jakoś nie mieli ducha
i pomysłu jak pokierować swoimi zespołami i doprowadzić vipa w całości do celu,
a ja nie miałem ochoty przyjmować na własną dupę kulek ze wszystkich luf zespołu
przeciwnego, chwilowo przejąłem dowodzenie: ustaliłem plan, taktykę i obszar
działania dla ww. zespołów. Skutek był taki, że udało się oszukać przeciwnika,
a w kierunku vipa i jego bezpośredniej ochrony chyba nie została wystrzelona
ani jedna kulka i misja została wypełniona. Przy tym zadaniu zajebista była
współpraca między vipem i zespołem bezpośredniej ochrony, bo przytomność
chłopaków była nieoceniona w sytuacji konieczności zmiany trasy przemarszu, czy
przepuszczenia patrolu przeciwnika. Nie widziałem pracy, jaką wykonały ekipy
Blade’a i Kiera, choć słyszałem odgłosy walki. Jednak wnioskuję, że była to świetna
robota, bo zespół vipa drogę do celu miał nieźle wyczyszczoną.
Tu muszę
powiedzieć że dowodzenie to ciężka robota, oj ciężka. Trzeba mieć odwagę,
pomysła, przegląd sytuacji, odpowiedzialność, wyobraźnię i … sporo innych cech.
Zajebisty trening. Duży plus.
RTO
i nawigacja
były zrobione bardzo fachowo i naprawdę podane w zrozumiały
sposób. Duży minus tych zajęć to ograniczenie czasowe – tu uwaga na przyszłość
by dokładniej planować czas paneli szkoleniowych.
Wykład
dotyczący walki nocnej
Tato - czapka z głowy. Jednak nieco za dużo o sprzęcie, za mało o samej walce.
Ćwiczenia z
walki nocnej
Clou programu. Zespół Charlie pod opieką instruktora – no właśnie nie
pamiętam jego ksywy – (taki z lekko siwiejąca bródką), realizował metodycznie
założenia powoli wkręcając się w atmosferę. Na początku była obawa, że
wejdziemy pod lufy jak to było na SNAFU Charlie, ale okazało się, że nie taki
diabeł straszny, bo to my w pierwszym starciu byliśmy pierwsi, otworzyliśmy
ogień i chyba wygraliśmy.
Potem
było troszkę
gorzej – za dużo kombinowania w wykonaniu dowódców. Drugie starcie chyba
można
było szybciej rozpocząć, co być może dałoby rozstrzygnięcie na naszą
korzyść.
Ale to takie gdybanie co by było, gdyby…. Ja się bawiłem wyśmienicie,
nawet
zdarzyło mi się poderwać z zalegania i oflankować kiedy nas
przygwoździli do
gleby w pierwszym i drugim starciu. Mam sporo materiału do indywidualnej
analizy i będę sobie na spokojnie teraz rozkminiał poszczególne akcje.
Instruktor po każdej akcji robił dokładną analizę, tłumaczył co i jak,
chwalił za dobrze wykonane elementy i wskazywał co trzeba poprawić.
Robił to fachowo, metodycznie. Bardzo jasny punkt nocnych ćwiczeń :-).
Walka
przeciw nokto i termo
Do zdobycia
OBJ 1 było kapitalnie, bo: dowodzenie, sposób dowodzenia, agresja natarcia,
podtrzymywanie ducha natarcia przez d-ców – Grey nami dowodził (byłem w Charlie)
– udzielało się nam w zespole, było wszystko – słuchaliśmy się nawzajem,
przekazywaliśmy polecenia, dawaliśmy sobie wsparcie, asekurację, krzyczeliśmy
na siebie żeby być w ruchu, nie zalegać, itd. Wszystko git, kapitalnie mi się
grało. Kiedy ruszyliśmy na OBJ 2 do momentu kiedy dostaliśmy ostrzał z
zagajnika z lewej flanki , kiedy zaczaiłem się na wroga i go ostrzelałem
niestety zostałem sam, bo oddział pobiegł do przodu a ja zostałem odcięty.
Próbując się przebić do oddziału wszedłem na zespół z nokto i jednego s-kill’owałem
nożem, co zostało poddane w wątpliwość bo jedną ręka, a miało być dwiema… potem
drugi kolega z nokto do mnie strzelił jak kończyliśmy dyskusję. W tym miejscu
uwaga: może warto na przyszłość, szczególnie przed nocnym starciem, przypominać
zasady nifekilla. Druga sprawa: tak naprawdę do tego kontaktu doszło przez
przypadek, bo myślałem że to są „nasi”. Dopiero kiedy położyłem rękę na ramieniu kolegi z
nokto zobaczyłem, że jeszcze jest ich dwóch, zapytałem o hasło (miało być z
wulgaryzmem), nic nie powiedział, więc musiałem coś zrobić – to zrobiłem. Może
nieudolnie, ale coś zrobiłem. Gdybym wcześniej zobaczył że jest ich trzech, nie
zbliżałbym się tylko otworzył ogień. Chodzi mi o to, że zdecydowanie powinniśmy
być jakoś oznaczeni, np. kolorową taśmą na ramieniu. Podobnie było w niedzielę
– było dużo trafień friendly fire. W nocy za ciemno na rozpoznanie w dynamicznej
sytuacji, w dzień za dużo ludzi w jednym miejscu akcji, ciasno, wszyscy
podobnie wyglądają. O pomyłkę bardzo łatwo. Ja tak dostałem, i kilku innych
graczy.
Niedziela
Pierwsze dwa patrole - rozpoznania
były słabe. Chodziliśmy tam i z powrotem, trochę bez sensu J. Można tu było dać coś więcej do
zrealizowania, np. z kontaktem. Może bez wymiany ognia, ale coś dokładniej
rozpoznać.
Po dłuższym
leżakowaniu przy bramie wjazdowej ośrodka doszło wsparcie i poszliśmy do
asfaltówki i w lewo. Za chwilę kontakt i wchodzimy w las , idziemy równo
tyralierą, jest robota, trzymamy się drużyną razem jest głośno, dowódca wydaje
polecania. Wzajemnie się mobilizujemy, spychamy przeciwnika do domku, ja jako
jeden z pierwszych flankuję z prawej i trafiam kilku przeciwników, jednak jest
ich sporo i zaczynają się odgryzać. W pewnym momencie kątem oka widzę charakterystyczne
brązowe polary. Myślę sobie: dobrze jest, idzie wsparcie bo chłopaki z mojej
drużyny zostali przed domkiem. I w tym momencie, mimo tego że prowadzę wymianę
ognia z przeciwnikiem który chowa się przed frontową ścianą domku, dostaję serie po
plecach od chłopaków w brązowych polarach. No żesz, qrwa… itd. Drę się że „swój”
ale po zawodach. Obok stoi Vlad w kamizelce obserwatora i patrzy jak opieprzam tych
co mnie odwalili. Przypomniało mi się o
medykach i drę ryja: dawaj medyka, a tamci, że nie mają. Na to Vlad do kolegi który
mnie odwalił – Ty go zastrzeliłeś? No to mianuję Cię medykiem, opatruj go!! A
tamtego zamurowało, a Vlad dalej: no bandażuj go (a cały czas jest akcja
dookoła i konkretna wymian ognia), a tamten, że nie ma opatrunku, na to ja, że
ja mam, a Vlad do mnie: kładź się i leż, a ty chodź tu i go bandażuj.
No więc
przyglebiłem i czekam, tamten przybiegł odpiąłem replikę, kolega pomógł mi
zdjąć kamizelkę co nie było wcale takie łatwe – pozycja leżąca, emocje łapy mi latają, i
zaczyna mnie owijać bandażem, widzę, że też przeżywa emocje, ręce też mu się trochę
trzęsą. Vlad podchodzi, przykuca i spokojnym tonem mówi, że specjalnie zrobił
taką improwizację, żebyśmy wiedzieli jak to jest, ile czasu to zajmuje, że nie
jest to wcale takie proste. No i miał rację Vlad. Kolega opatrzył mnie i
poleciał do swoich, ja wstałem podpiąłem replikę i padł sygnał, że koniec
akcji. Wracam pod domek bo tam ostatnio widziałem moich i są. Eskalon bandażuje
Hubcę bo też f-fire dostał.
I tu znów,
podobnie jak w nocy: trudno w akcji rozpoznać swoich, jeśli się jest w
improwizowanej sekcji. A nawet jeśli jesteś całym zespołem i znasz chłopaków po
sylwetkach, to i tak może ci się pomylić inny zespół i możecie się wziąć za
przeciwników. Więc ponownie pojawia się uwaga: uważam, że oznaczenie
przeciwnych zespołów musi być.
Przegrupowanie,
idziemy dalej. Michał szefuje. Charlie zostaje w odwodzie bo jesteśmy najmniejszym
zespołem nawet z Hubcą i Eskalonem. Mamy pilnować Michała jako d-cę. Pozostałe
drużyny idą do przodu, jest kontakt. Zaczyna się wymiana. Stoimy przy
skrzyżowaniu i delikatnie idziemy w stronę wymiany. W pewnej chwili Hubca z
Eskalonem wyrywają do przodu. Ja i Blade patrzymy na Michała pytająco, a ten
odpowiada, żeby ich zostawić, bo oni tak lubią…
Tu moja
uwaga: to była bardzo słaba (żeby nie nazwać po imieniu: chujowa sytuacja, bo
jesteśmy sekcją 6 osobową odwodową, naszym zadaniem było chronić dowódcę, a ten
dowódca nie reaguje kiedy dwóch ludzi z tej sekcji, bez rozkazu gdzieś ucieka
bo oni tak lubią…. Ja też lubię postrzelać i to bardzo, i mimo tego że w wojsku
nie byłem, nie rozumiem stanowiska Michała. Może jeszcze za mało wiem, umiem,
ale nijak, tego nie kumam. Co by było, gdyby każdy tak latał jak chce, bo lubi…
Zespół to zespół.
Zostaliśmy
we czterech i pilnujemy. Do Michała ktoś podszedł (nie znam ksywy) i mówi żeby
nas wysłał do akcji. Polecieliśmy więc za Hubcą i Eskalonem, żeby dać im
wsparcie, bo pomysł mieli dobry – flankowanie. Doszliśmy ich i w sile 6
podjęliśmy wymianę, z tym że Kociaki znów odbiły w prawo i się rozdzieliliśmy.
I teraz wydarzyła się bardzo ciekawa dla mnie sytuacja : wymiana ognia,
przeciwnik ma przewagę luf, przykrył nas. Staram się zmieniać pozycję, ale
dostaję. Krzyczę do swoich: dostałem, medyk, licząc, że zrobimy podobnie jak
przy domku, ale moi odpowiadają, że mają 10 minut na pomoc. W tym momencie
ogień jakby zelżał i jest dobra chwila, żeby mnie opatrzyć, więc wołam znowu:
dawaj medyka! Słyszę, żebym czekał, głośno myślę: na co, kurwa?? Ucichło, więc
mnie ratujcie J i w tym momencie przeciwnik ruszył i wyparł kolegów z zajmowanej pozycji.
Ja z kamizelką trupa leżę i nie wierzę, że mogli mi pomóc ale nie pomogli….
Dobra, założyłem kamizelkę na siebie oparłem się o pieniek, siedzę,
czekam i myślę nad tą sytuacją. Trochę mi było nieswojo, że mnie zostawili.
Siedzę dalej i czuję jak mnie coś w głowę uderzyło, za chwilę znów i znów, odwracam
głowę i widzę grupę w mundurach. Walą do mnie. Wstaję i pytam, czy jest ślepy, nie widzi kamizelki,
a tamten mi odkrzykuje, że rannych się dobija…No w mordę…. Niezły cyrk. Nie
podszedł do mnie, nie zapytał, czy się poddaję. Gdyby podszedł i zapytał, jeśli
odpowiedziałbym, że się nie poddaję, to może dobić. Ale tak? Wali z 20 metrów…nawet
nie rozpoznał czy do swojego strzela. Gamoń jeden.
Tu uwaga –
tak sobie myślę, że może warto rozważyć wprowadzenie szkolenia z podstawowej
medycyny taktycznej i przypominać ludziom, żeby starać się nie zostawiać
swoich. To chyba ważne, nawet bardzo. Tak myślę. Kto nas uratuje kiedy będziemy
ranni?
Posiedziałem
może 5 minut, wszyscy pobiegli do przodu, słychać dobrą zabawę, i trochę mi
żal, że tu siedzę sam jak palec i umieram... O nie!! Uznałem zatem, że zrobiłem
respa i wracam do akcji. Pewnie narażę się kilku uczestnikom tym co zrobiłem,
jednak odgłosy walki, emocje i pragnienie kontynuacji gry sprawiły, że cudownie
ozdrowiałem i pobiegłem bawić się dalej. Proszę jednak zwrócić uwagę, że nie
oszukałem że nie dostałem, nie zostałem terminatorem. Uczciwie się przyznałem,
posiedziałem na respie. Szkoda, że nie było medyka i akcji ratunkowej. Dogoniłem
akcję i widzę pracujące Kociaki z prawej strony nad dołem, wąwozem, a przede
mną przeciwnik. Ostrzelałem, idę dalej. Hubca krzyczy z daleka że zaraz za
dołem, na górce, w tym młodniku się czają. Jednak chyba zmienili pozycję, bo
nikt do mnie nie strzela. Trafiam na swoją ekipę, która mnie wcześniej rannego
zostawiła i widzę dostają niezły ostrzał, jeden dostał i leży, dwóch odskoczyło
na boki a z górki wali do nich 3-4 wrogów. Zgodnie z naukami z soboty
agresywnie ich ostrzelałem, podbiegłem do rannego i ewakuowałem spod ognia. Niestety
bez osłony…. Za chwilę padł sygnał kończący grę.
Podsumowując:
impreza niezwykle pouczająca. Usystematyzowałem sobie kilka podstawowych spraw:
formacje, poruszanie się i zmiany formacji w marszu, zerwanie kontaktu,
psychologiczne aspekty natarcia w dzień i w nocy. Nie zalegać !! Walka nocna, poruszanie się w
nocy. Przejmowanie inicjatywy, dowodzenie – bardziej z obserwacji, ale też z
pierwszym niewielkim własnym doświadczeniem.
Jakoś nie
przeszkadzały mi wtopy związane z poślizgami czasowymi, bardziej wkurzało mnie,
kiedy kończyły się poszczególne zajęcia.
Moje oczekiwania
zostały spełnione. Dostałem to, po co przyjechałem.
Sugestie
dla Orgów
Zdecydowanie
oznaczenie przeciwnych ekip, musimy się rozpoznawać !!!!!
Selekcja
materiału i wcześniejsze przygotowanie instruktorów, żeby nie przeładowywali
teorią swoich paneli, tylko z uwagi na ograniczenia czasowe skoncentrowali się
kilku tematach i w miarę dobrze przepracowali je z kursantami.
Optymalne dostosowanie
ilości kursantów na 1 instruktora.
Szkolenie
z podstaw medycyny taktycznej dla wszystkich, bo „napierdalać się”, „zabijać” każdy
jakoś potrafi, a ratować kolegów z zespołu to już nie za bardzo. A
szkoda…. W tych lasach bawimy się w wojenkę, podejście, oflankowanie, ostrzelanie,
zerwanie kontaktu… I fajnie, tylko nie do końca – bo był kłopot z medykami,
było ich za mało… Byłbym za tym, żeby zawsze w każdym zespole był medyk. Myślę,
że ratowanie kolegi scala i spaja zespół. Tworzy się kolektyw, zgranie, jedność.
Oj jak górnolotnie mi się napisało, ale tak uważam. Tak czuję. Razem atakujemy,
razem wycofujemy, razem ratujemy.
Kłaść do
głowy wszystkim, przed każdym zadaniem, że jesteśmy zespołem, a zespół nie
zostawia swoich rannych, bo to słaba sprawa i tak się nie buduje dobrego,
wysokiego morale. Może warto rozważyć na przyszłość panele szkoleniowe jak
ewakuować rannego spod ostrzału? Taki manewr wymaga konkretnej pracy
zespołowej. Mogłoby to być super ćwiczenie. Ważna i cenna umiejętność. Potencjalne
korzyści: oprócz technik ofensywnych każdy uczestnik (chętny) nabędzie
kompetencje ratownicze – społecznie potrzebne, bo w dalszym ciągu społeczeństwo
nie umie udzielać 1szej pomocy w podstawowym zakresie, jeśli do gier
wprowadzilibyśmy wariant, że nie zostawiamy rannych tylko ich zbieramy z pola
walki – wtedy gry się urozmaicą, wymuszą na uczestnikach rozwój – jakąś minimalną
wszechstronność, bo bylibyśmy specami nie tylko od eliminacji, również
stalibyśmy się „specami” od pomagania. Co więcej element z obowiązkową ewakuacją
rannego miałby wpływ na wydłużenie czasu gry.
Na koniec
moje osobiste refleksje. Bardzo wszystkim dziękuję za wspólną grę, za piękny
weekend, za te emocje. Było super!! Niezwykle pouczające doświadczenia. Nie
chowam do nikogo żadnych urazów, czy pretensji. Chcę wierzyć, że błędy są
wynikiem braków szkoleniowych, dynamiczną zmianą sytuacji, silnymi emocjami
i brakiem doświadczenia, a nie złej
woli. Sam mam całkiem sporo do poprawy. A skoro jest kilka rzeczy do
przetrenowania to z niecierpliwością oczekuję kolejnego szkoleniowego SNAFU.
Może na jesieni?
Jeszcze raz
dziękuję, pozdrawiam wszystkich i do rychłego zobaczenia.
Cześć, tu Michał - dzięki za uwagi, sytuacja nie była dobra, ale psychologia chęci do strzelania, jak sam to dobrze opisujesz w ostatnich akapitach, jest trudna do opanowania. Trudna do załatwienia w trakcie starcia. Szczególnie jeśli się już wydarzyła, za Twoimi plecami. Pozostaje rozmowa po akcji. Jeszcze raz dzięki i powodzenia.
OdpowiedzUsuń